Twórczość ;-)
Wieczór Sów w białostockiej Pracowni R5 i wypał techniką RAKU. I my tam byliśmy i sowy szkliwiliśmy (no ja żubra akurat ale to bliski zamiennik 😉 )
kocham bardziej
– Alek kocham cię najbardziej na świecie!
– Ale ja i tak cię kocham bardziej.
– Nie da się bardziej.
– Ale ja cie kocham bardziej bo ja cię kocham dłużej.
– ???
– Jak byłem taki jak bakteria w twoim brzuchu to już cię kochałem a ty nawet nie wiedziałaś że jestem.
U PRZYJACIÓŁ NAD NARWIĄ
Wędkarz nasz prywatny. Współtworzy klimat 🙂 Bocian wlazł w kadr przypadkowo.
Nie tak dawno 1 maja był dniem pochodów. U nas był dniem biegów interwałowych. W różnych grupach wiekowych.
Zmęczenie dopadało w najmniej przewidywanych momentach.
WEEKEND W ROBERTS PORT TO ZAWSZE DOBRE ROZWIĄZANIE :-)
Właśnie. Dziecko jest tak zarobione, że nawet nie zauważy Twojego zniknięcia na długie godziny w hotelowym spa 😉
Alek i Asia dzielnie piekli ciastka, robili figurki do teatrzyku cieni, ganiali po małpim gaju, grali na play station, wróżyli z wosku i ciastek z wróżbą, bawili się na balu przebierańców, godzinami pławili się w basenie… pewnie zapomniałam co tam jeszcze. Chociaż śmiem przypuszczać, że największą atrakcją i tak było przesiadywanie po nocy na fotelach przy windzie z gromadą innych, wcale nie śpiących mimo późnej pory, dzieciaków 🙂
Czekamy na windę. Podjeżdża. A w środku pięciu mężczyzn w beżowych hotelowych szlafrokach wracających z basenu. Na co Alek z zachwytem „oooo, SZAMAAAANI”.
Więc jest magia 😉
http://www.hotel-port.pl/rodzinny_hotel
Grudniowe
To może trochę świątecznych nastrojów…
Alek bynajmniej nie gra na skrzypcach. Tylko próbował, został pochwalony, że ma bardzo piękny chwyt, ucieszył się, że gdyby mu się zachciało to by mógł i po kilku minutach naukowych doświadczeń stracił zainteresowanie skrzypcami… Uffff…
ps. nie wiem dlaczego po zmniejszeniu i zapisaniu jako gif taki szum w kropki wychodzi na czarnym??? Za bardzo zmniejszam???
psII. a pięć lat temu:
Hania i Wiki cztery lata później
…to już tyle czasu????
tu w lipcu 2011 roku
Zapach gliny
Pojechaliśmy zwiedzić malowniczą, ukrytą w puszczy, Czarną Wieś Kościelną – pełną pracowni garncarskich.
Alek z wrodzoną sobie swobodą i bezpośredniością wpadł do jednej z nich z okrzykiem „nauczy mnie pan robić naczynia? na kole?”. Pan Garncarz był wyluzowany i nie widział żadnych przeszkód. Posadził na skrzyni przy kole, dał kawałek gliny, uruchomił koło i w minutę zrobił szkolenie. I nauczył 🙂 .
… a ja miałam okazję przypomnieć sobie zapach gliny (której nie musiałam szlamować ;-)), wspominając Panią Basię Zborucką i pracownię ceramiczną w DK Muza w Lubinie
Paryż :-)
A to wszystko przez Margot. A jeszcze bardziej przez Olimpię. Ale to inna historia…
Tak czy inaczej we wtorek wieczorem zdecydowaliśmy, że lecimy a we czwartek rano lądowaliśmy na lotnisku w Beauvais.
Wysiedliśmy z autobusu z lotniska w Port Maillot i już nie szukając metra poszliśmy przed siebie. Pięknie było od razu 🙂 A po kilku minutach spaceru ujrzeliśmy Łuk Triumfalny :-). Tak po prostu zwyczajnie stał na środku liczącego z pięć pasów ronda (od razu pomyśleliśmy o Asi S. jakby ją na to rondo wpuścić ;-))
Wieża Eiffla na żywo też nam się bardzo spodobała. Kolejki do kas wiły się malowniczo u jej podnóża w związku z czym nie próbowaliśmy wjechać na szczyt. Ale od dołu też była naprawdę ładna 🙂 Taka koronkowa.
Szliśmy i szliśmy i szliśmy aż doszliśmy do bramy… pięknej… „wiesz, bardzo często ją widziałem na różnych zdjęciach. Zaraz sobie przypomnę co to jest…”. Aaaa… w tle piramida… toż to Luwr! Całe szczęście,że oglądaliśmy „Kod da Vinci” ;-). Czy już wspomniałam, że przewodnik z którym pojechaliśmy zdążyłam na szybko przejrzeć dopiero w samolocie i już wówczas wzbudził moją nieufność? W naszym przewodniku nie była zaznaczona wieża Eiffla, pomijając kilka innych dość, wydawałoby się, interesujących przeciętnego turystę atrakcji. O! np kawiarnia z filmu „Amelia” – po co wzmianka, że istnieje naprawdę skoro nawet nie napisano pod jakim adresem? Ach, po cóż. Za to cmentarze, pomniki i domy inwalidów były opisane z drobiazgową wręcz dokładnością. Zecydowanie był to przewodnik dla kombatantów. My nie należeliśmy do grupy docelowej.
Po wtopie z Luwrem nabyliśmy zwyczajną mapę miasta i już było prościej. Poza tym dowiedzieliśmy się co widzieliśmy w trakcie całodniowego spaceru 🙂
Cały następny dzień spędziliśmy na Montmartre. Niechcący dostarczyliśmy sobie wrażeń wysiadając o jedną stację metra za wcześnie.. Plac Pigal znany z filmów to pikuś.
Tu bazylika Sacre-Coeur na szczycie wzgórza Montmartre.
Bardzo klimatyczna dzielnica Montmartre 🙂 Planowaliśmy kilka godzin, a przewłóczyliśmy praktycznie cały dzień 🙂
Zachwyciło mnie Muzeum Salvadora Dali. Świetnie wyeksponowane i dokładnie opisane prace (po angielsku też!!!) oraz klimat stworzony światłem, muzyką i głosem Salvadora Dali. Polecam 🙂
Zaskakująco niepozorne Moulin Rouge.
Po tym jak Margot nam opisała i pokazała na mapie jak poruszać się po Paryżu kolejką RER i metrem, przemieszczanie było nadspodziewanie łatwe. (Pomijając powrót na lotnisko Beauvais o świcie w niedzielę ale to zupełnie inna historia. Pamiętacie film „TAXI”? I tego taksówkarza? Oni tak NIE JEŻDŻĄ.)
Katedra Notre-Dame – PRZE-PIĘ-KNA! Tyle razy oglądana na reprodukcjach na żywo robi ogromne wrażenie…
Kolejny dzień spędziliśmy w Luwrze. Generalnie Luwr ogłuszył mnie swoją wielkością. Do tego stopnia, że nawet się zgubiłam gdy z uporem maniaka szukałam Vermeera (niestety tylko jednego obrazu jak się okazało). Ale skandaliczne dla mnie było to, że podpisy eksponatów były WYŁĄCZNIE w języku francuskim. Sorry…
Nie zrobiliśmy selfi z Moną Lisą… Chociaż z obserwacji wynikało, że wypada.
Część w której mieszkał Napoleon. Oprócz tego, że miał wszędzie daleko to miał też piękne żyrandole.
Przesiadywaliśmy w przemiłych kafejkach, spędzaliśmy wieczory w gościnnym domu Margot, w fantastycznym towarzystwie i w klimatycznym domu, jedliśmy genialne rzeczy, od serów i pieczywa począwszy, przez małże, ślimaki i zupy cebulowe, na boeuf bourguignon skończywszy, piliśmy dobre wino. To były bardzo udane trzy dni 🙂
Margot i Alex – jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie 🙂
PS. Może i „niezwykły” przewodnik, jak jest napisane na stronie Merlina, ale my go akurat nie polecamy
http://merlin.pl/Paryz-po-polsku_Barbara-Stettner-Stefanska/browse/product/1,406711.html
Korfu – jeszcze trochę
O tak właśnie w większości wyglądały drogi na Korfu :-).
Bynajmniej to nie jest droga jednokierunkowa. Wcześniej był co prawda nieagresywny znak drogowy informujący o zwężeniu drogi. Ale już informacji, że to zwężenie zajmuje około 3 najbliższych kilkometrów, nie…
Wracając mieliśmy szczęście – jechaliśmy ZA autobusem. A nikt nie wymaga od autobusów żeby jechały na wstecznym 3 kilometry, kiedy i tak ich oba lusterka wsteczne prawie dotykają budynków.
Makrades – trafiliśmy tu w czasie sjesty. Wioska była absolutnie wyludniona. Owszem czasem dobiegał zapach przyrządzanego obiadu, albo dżwięk radia, ale nic poza tym. Wszystko na głucho zamknięte i ani żywej duszy…
Na szczęście kilometr za wioską trafiliśmy na sklep lokalnych producentów żywności i rękodzieła. Było czym się posilić :-). Zapas absolutnie genialnej oliwy z oliwek dowieźliśmy do domu.
O toto to nie jest auto którym da się wjechać na Pantokrator. Za to widać piękne stuletnie drzewa oliwne którymi jest porośnięta znaczna część wyspy.
Przed nami grota w której, według legendy, był więziony Odyseusz.
Jeśli jeszcze raz polecimy na Korfu, to już wybralismy miejsce – do Arillas 🙂 Właściwie trafiliśmy tam przypadkowo, gdy szukaliśmy Agios Stefanos, gdyż tam właśnie odkryliśmy plażę z wielkim falami. Wcale nie jest łatwo dotrzeć drugi raz w to samo miejsce ;-). W zasadzie Arillas to jedna główna uliczka wzdłuż plaży, z tawernami wychodzącymi bezpośrednio na plażę z jednej strony, a rodzinnymi hotelami z drugiej strony. W czasie spaceru plażą wszyscy się witają i uśmiechają – bardzo pozytywne to było.
Tu już przy hotelu Mareblue Beach w którym nocowaliśmy.
Tu Alek pozuje „do kalendarza dla dziadków”…
starał się baaardzo 😉
A na horyzoncie widać już Albanię.
Stoimy nad Kanałem Miłości (w Sidari, Canal d’Amour). Legenda głosi, że jeśli nie masz szczęścia w miłości to wystarczy przepłynąć kanał, w zasadzie wąski przesmyk między klifami piaskowca, a los się odmieni 🙂
Tu właśnie ktoś odmienia swój los 🙂 Co Alek skomentował „jak dobrze, że my nie musimy, bo ty masz tatę a ja mam Martynę”. Co racja to racja 🙂
Polecamy 🙂 🙂 🙂
wspomnienie lata – Korfu (Kerkira)
Już wiosna. Właśnie nas zebrało na wspominki – ciepły lipcowy pobyt na przepięknej i jeszcze niezadeptanej wyspie Korfu. Wyspa maleńka, zielona, w większości porośnięta drzewami oliwnymi. I można na niej znaleść praktycznie każdy rodzaj plaży: kamienista, żwirkowa, skalista, piaszczysta, z dużymi falami i prawie bez fal, do nurkowania i takie gdzie pływać się nie da, bo zanim dojdzie się do wody po uda to człowiek (czyli ja, bo Marcin z Alkiem leżeli na płyciźnie i budowali zamek) się już umęczy, były plaże w maleńkich zatoczkach, które znikały przy przypływie, były plaże piaszczyste po horyzont.
Na najwyższy szczyt – Pantokrator, z którego ponoć widać przepiękną panoramę całej wyspy, nie dotarliśmy. Za pierwszym podejściem okazało się, że mamy samochód z za małym silnikiem i najzwyczajniej w świecie odmówił współpracy na którymś z podjazdów. Za drugim razem wypożyczyliśmy już mocniejszy. Tyle, że było po deszczu i tubylcy wybili nam z głowy wjazd – po deszczu jest bardzo ślisko bo opadłe oliwki pokrywają całą dróżkę. Celowo napisałam dróżkę bo, drogi patrząc na mapę, wyglądają zachęcająco, a na żywo większość z nich kojarzyło mi się z lekko zarośniętymi dróżkami na terenach naszych ogródków działkowych 🙂
Poza tym, jeśli sugerować się drogowskazami, KAŻDA droga prowadzi do stolicy wyspy – Kerkiry, jakkolwiek by się nie studiowało mapy i bez znaczenia czy jedzie się ze wschodu na zachód czy z zachodu na wschód 🙂
Widoki piękne, ludzie przemili, jedzenie przepyszne, morze ciepłe :-). O ile Kreta nie spodobała mi się wcale o tyle Korfu jestem zachwycona 🙂
oczywiście, że ciąg dalszy nastąpi 🙂
kino kobiet ;-)
Czy łatwo jest zorganizować babski wieczór z babskim filmem?
Jak się już zneutralizuje dzieciaki i Panowie wybędą pić i włóczyć się po knajpach (nie do końca wcale chętnie, zwłaszcza na widok sushi, makaronowych muszli wypełnionych przeróżnym farszem, Martini, rumu, arbuza i sernika – no dobra sernikiem zostali poczęstowani, Gospodyni szczodrze obdzieliła „no czyż nie jest to najlepszy sernik jaki jadłeś w życiu?” ) jak się uda znaleść miejsce w kompie gdzie został zapisany film tak-żeby-od-razu-znaleść, puści się dzieciakom kilka bajek, zrobi Panom kawę, przyniesie ciepłe koce, wygoni dzieciaki do domu, naleje sobie drinka, wygoni dzieciaki do domu … to już jest prosto 🙂 A najtrudniejsze wydawało się początkowo zorganizowanie rzutnika 😉
Dzięki za miły wieczór 🙂
Chłopaki płynęli do Wenecji
Widocznie słabo szło bo pozwolili Dziewczynom pomóc 🙂